poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Banały mojego umysłu. Część II - Bóg

Otwieranie się przed kimś nie jest łatwe. Dlaczego, w takim razie, otwieram się przed całym internetowym światem? Ponieważ nie mam czego się wstydzić. Ból, cierpienie, gorsze dni – nie powinniśmy tego ukrywać. Właśnie dlatego powstał ten cykl. Dzisiaj przedstawiam Wam drugą część.

W ostatniej notce pisałam o bólu. O tym, jak towarzyszy mi od dziewięciu lat. Dzisiaj napiszę o innym kompanie mojego życia. O takim, który jest ze mną od urodzenia, a może i dłużej. Dzisiaj będzie o Bogu.
            Obojętnie czy wierzycie, że istnieje jakiś byt transcendentny, czy też nie, obojętnie jak nazywacie swoje bóstwo – na pewno macie pewną filozofię, którą kierujecie się w życiu. Dla mnie, taką drogą, było chrześcijaństwo. Pewnie, na początku nie miałam wyboru. Urodziłam się w rodzinie katolickiej, prowadzono mnie do kościoła, uczono modlitw, opowiadano o Bogu i czytano Pismo. To naturalne, że wyrosłam na osobę wierzącą. Jednak równie dobrze mogłam odwrócić się od wiary swoich rodziców, kiedy osiągnęłam wiek, w którym zaczyna się o sobie decydować. Nie zrobiłam tego. Chrześcijaństwo mi odpowiada. Wierzę, że Bóg istnieje. Co prawda, z Kościołem Katolickim jestem totalnie na bakier i aktualnie nie znajduję dla siebie odpowiedniego wyznania, ale wierzę. Wypełniam kult, modlę się.
            No właśnie, modlę się. Nigdy nie lubiłam korzystać z gotowych tekstów. Zawsze modliłam się własnymi słowami. Po prostu rozmawiałam z Bogiem. A On zawsze odpowiadał. Już kiedyś pisałam o tym, że ktoś postronny mógłby pomyśleć, że mam schizofrenię, bo słyszę – a raczej czuję – odpowiedzi od Boga. Ale ja wierzę, że z Nim rozmawiam. Czuję Jego obecność, Jego podpowiedzi. Odczytuję znaki, otrzymuję natchnienie.
            Kiedy atakuje mnie najsilniejszy ból, to właśnie do Boga się zwracam. Błagam Go o pomoc. Modlę się, proszę o sekundę ukojenia. Zawsze pomaga. Kiedyś poprosiłam Piotrka, który jest niewierzący, aby pomodlił się za mnie, żeby mój ból przeszedł. Mój Ukochany zrobił to i po chwili ból minął. Następnego dnia obudziłam się w doskonałym stanie.
            Chociaż Bóg towarzyszy mi przez wszystkie złe (i dobre) momenty mojego życia, to często i tak spotykał mnie na skraju. Od małego nie wiodło się mi za dobrze w relacjach z innymi. Wyśmiewano mnie, znęcano się nade mną. Nie chciałam chodzić do szkoły, miałam bóle brzucha. Dokuczanie nie ustawało. Każdy dzień był walką o przetrwanie. Im starsza byłam, tym gorzej to znosiłam. Wiele razy chciałam zakończyć swoje życie. Chciałam zniknąć, żeby już nigdy więcej nie usłyszeć wyzwisk, ani śmiechów. Chciałam się zabić. Jedyne, co mnie powstrzymywało, to dziecięca wiara w to, że jeśli popełnię samobójstwo, nie trafię do nieba. Udało się. Żyję. Piszę tę notkę. Do dzisiaj zdarzają mi się takie czarne myśli. Wtedy zawsze proszę Go o pomoc.
            Porządek Wszechświata zakwestionowałam tylko dwa razy. Raz, kiedy byłam mała i moja mama trafiła do szpitala. Klęczałam na łóżku, w ciemności, pytając Boga dlaczego to robi. Drugi raz przytrafił się, kiedy byłam na studiach licencjackich. Zakochałam się w koleżance z roku, a ona nie potrafiła odwzajemnić ani tej miłości, ani nawet przyjaźni. Znęcała się nade mną. Pewnego dnia dostałam od niej srogi ochrzan. Teatralnie rzuciła mnie, zerwała naszą przyjaźń, wyśmiała, oskarżyła o wszystko, co najgorsze. Wieczorem, w łazience, leżałam na podłodze płacząc i pytając Boga dlaczego nie mogę być szczęśliwa.
            Teraz najczęściej Mu dziękuję. Za rodziców, za Hermesa, za resztę rodziny. Za dom, za pracę, za znajomych. A przede wszystkim, dziękuję Mu za to, że postawił na mojej drodze Piotrka. Dziękuję Mu i proszę o to, aby opiekował się nimi wszystkimi.
              Żyjcie, odkrywajcie, radujcie się. Wasza Karolina (i Hermes, patrzący przez ramię).

1 komentarz: