wtorek, 27 grudnia 2016

W poszukiwaniu normalności

Fuck 2016.
            Nie znoszę podsumowań, robionych na koniec roku. Nigdy nie ustalam postanowień noworocznych. Nie przepadam za planowaniem tego, co będzie mi się marzyć w nadchodzącym roku. Jednak nie mogłam obojętnie przejść obok tego, co wydarzyło się w moim życiu w roku 2016. Nie chciałam pisać o tym, co mi się udało, a co nie. Nie chciałam podsumowywać wydarzeń, które miały miejsce przez ostatni rok (zresztą, wystarczy, że przeczytacie ten blog, a będziecie wiedzieć co się ze mną działo). Muszę jednak zaznaczyć dlaczego postanowiłam cokolwiek napisać. Otóż, mój stan uległ ogromnej zmianie. To już nie są gorsze nastroje, to już nie są małe smutki, to nie złamane serce, ani nie upadek wiary w siebie. Moje zdrowie psychiczne mocno podupadło, pociągając za sobą zdrowie fizyczne (a może było odwrotnie? – obecnie jestem na etapie ustalania tego z lekarzami).
            Właśnie dlatego chcę przedstawić Wam nie tyle moją drogę, co coś, co możemy umownie określić mianem „listy szczęścia”. Znajdą się w niej czynności, które, w mijającym roku, pozwoliły mi chociaż trochę odetchnąć i zaznać radości. Nie będę w niej wspominała o bliskich mi ludziach. Piotrek, moja mama, moi przyjaciele (bądź ich brak) – to wszystko znajduje się w osobnej liście. Poniższa lista jest zestawieniem, z którego każdy z Was może czerpać.
            Zaznaczam, że nie jestem specjalistą. Poniższe sposoby są subiektywnym zestawieniem. Możecie się nimi inspirować, ale niekoniecznie muszą przypaść Wam do gustu. Nie przejmujcie się też, jeśli nawet takie czynności nie sprawiają Wam radości. Nie muszą. Bo może to nie Wasz świat, a może Wasz świat po prostu upadł. Nie bójcie się też przyznać przed samym sobą, że jest źle i potrzebujecie pomocy. Nie bójcie się poprosić o pomoc. Nie bójcie się pójść na wizytę do specjalisty. A jeśli coś z tego, co napisałam, chociaż trochę pomoże Wam w przywróceniu uśmiechu, to będzie to dla mnie ogromnym zaszczytem.
  1. Kot.  To przez tę puchatą kulkę powstał ten blog, profil na instagramie i wiele zdjęć (nie tylko z Hermesem).  Kiedy nie masz siły na cokolwiek, trochę trudno jest zajmować się zwierzakiem. Jednak obecność pupila sprawia, że jednak chcesz coś zrobić. Chociaż wstać po to, żeby go pogłaskać, przytulić, pobawić się z nim. Kiedy mruczy, głowa boli mniej. Zmęczenie po powrocie do domu na chwilę mija, kiedy widzisz witający cię pyszczek. 
  2. Czytanie. Ostatnio coraz więcej czytam. Książki zamieniłam jednak na komiksy. Pewnie nie stałoby się to, gdyby nie Piotrek. Jednak czytanie komiksów pozwala mi oderwać się od rzeczywistości. Kolekcjonowanie jakiejś serii może i jest kosztowne, ale ustala rutynę, która nagle okazuje się być bardzo potrzebna, bo wszystko wkoło się wali. Podczas czytania zawsze mniej boli mnie głowa. Podczas czytania, nie myślę kim jestem i co dzieje się w moim życiu. Podczas czytania żyję jako ktoś inny. Na pewno znacie te uczucia. Czytanie komiksów dało mi także okazje do wychodzenia do biblioteki, do uczęszczania do Dyskusyjnego Klubu Komiksowego. Pozwoliło zająć mój umysł w każdym miejscu i o każdej porze.
  3. Przynależność do grupy. Ten punkt łączy się z powyższym. Kiedy rozpoczęłam swoją przygodę z komiksami, dołączyłam także do forum dyskusyjnego o tej tematyce. W  większości przypadków nie czuję się kompetentna na tyle, żeby cokolwiek tam napisać, jednak zdarzają się wyjątki. Z tych momentów jestem najbardziej dumna. Zwykle czuję się tak beznadziejnie beznadziejna, że nie uważam się za kogoś, kto miałby coś mądrego do napisania. Jednak czasem zbieram się w sobie i zaczynam komentować, odpowiadać, wypowiadać się. Cieszy mnie to, że coś tam jednak wiem. Cieszy mnie, jeśli ktoś się ze mną zgadza. Cieszy mnie, że byłam na tyle odważna, że się odezwałam.
  4. Seriale. O tym, że jestem serialoholikiem wie chyba każdy, kto mnie zna. Liczba seriali, które oglądam, jest coraz większa. Ostatnio miałam mało czasu na oglądanie tego, co lubię. Czasem też po prostu byłam zbyt zmęczona. W pewnym momencie stwierdziłam, że tak nie może być. W pewnym momencie poczułam, że tracę dużą część siebie. Jestem serialoholikiem, jestem administratorem, związanej z tym, grupy, dzięki temu poznałam ludzi, których lubię. Zaczęłam wciskać oglądanie seriali wszędzie, gdzie tylko mogłam. Oglądałam w autobusie, oglądałam na przerwie w pracy, oglądałam późnym wieczorem, nawet jak byłam zmęczona. I to dało mi okazję do lekkiego wyrównania mojego stanu i pozwoliło na złapanie – chociaż małej – kontroli na tym, co się wokół mnie dzieje. Po prostu mogłam odetchnąć, mogłam wrócić do tego, co znałam, mogłam wyłączyć się na chwilę.
  5. Pokemon Go. Łapanie Pokemonów rozpoczęłam miesiąc później od reszty Polski. Mój poprzedni telefon nie nadawał się do zainstalowania tej gry. Jednak akurat padł, więc musiałam kupić nowy. Łapanie Pokemonów dało mi radość, której się nie spodziewałam. Cieszyłam się – i nadal cieszę – z każdego sukcesu, z każdej wygranej walki w gymie, z każdego złapanego poka, z każdego wyklutego jajka. Mieszkanie na wsi utrudnia mi łapanie, ale za to pozwala na spacery w piękne miejsca. Często wychodziłam, żeby nabić kilometry, potrzebne do wyklucia jajka i udawałam się na łąki i pola. Spotykałam zwierzęta, oddychałam świeżym powietrzem i miałam czas pomyśleć. Pół godziny temu wróciłam ze spaceru do jedynego w tej okolicy PokeStopu. Zrobiłam 2,5 kilometra, pod wiatr, uciekając przed deszczem, ale wróciłam radosna.
W nadchodzącym roku życzę Wam tylko jednego. Życzę Wam tego, czego życzę także sobie. Oddechu.
            Żyjcie, odkrywajcie, radujcie się. Wasza Karolina (i Hermes, patrzący przez ramię).