niedziela, 29 listopada 2015

Wartościowy towar


Ile razy dziennie patrzycie w lustro? Co widzicie? Jeśli nie odpowiedzieliście, że widzicie coś wartościowego, pięknego, seksownego fajnego – przeczytajcie tę notkę. Jeśli tak odpowiedzieliście, to też przeczytacie. Naprawdę, przeczytajcie. Polecam.


            Owa notka nie ma nic wspólnego z Hermesem. To mały narcyz, nie ma ze sobą problemów. Uwielbia siebie, wie, że jest panem tego domu i uważa, że wygląda świetnie. Owa notka ma dużo wspólnego z moim życiem.
            Przez całe moje życie uważałam, że nie jestem wartościowa. Nawet teraz zdarza mi się tak myśleć. Może nie powinnam narzekać. Zawsze dobrze się uczyłam, mówią, że mam talent, mam wspaniałą rodzinę, dach nad głową, jedzenie w lodówce, studiuję, pracuję i tak naprawdę mogłam dostać o wiele gorsze życie. Niestety, to tak nie działa. Dobra materialne, bądź kochający cię ludzie wcale nie muszą być wyznacznikiem twojego poczucia wartości. Co więcej, nie powinni być. Tylko ty sam możesz stać się powodem, dla którego uważasz, że jesteś wartościowym człowiekiem. I wiesz co? Jesteś. Tylko musisz to odkryć.
            Długo zajął mi proces samoakceptacji. Przyznam, że do dzisiaj nie lubię w sobie wszystkiego. Jednak to dobrze, to oznacza, że mam w sobie ochotę zmian, a ona nakręca mnie do działania i nie pozwala spocząć na laurach. Największym problemem było to, że swojej wartości szukałam w ludziach.
            Podobno oceniamy się przez innych. Dowiadujemy się co o nas myślą, potem łączymy wszystkie opinie i tworzymy obraz samych siebie. Nic dziwnego, w końcu uczymy się życia poprzez naśladownictwo. Jednak ta metoda ma pewien słaby punkt: nie każda opinia o nas jest warta zapamiętania i zanalizowania. Niektóre mogą nam naprawdę zniszczyć życie. Właśnie dlatego powinniśmy zawsze pytać o opinię osobę najważniejszą: nas samych.
            Przez całe życie uważałam, że bez miłości i związku nie mam szans na szczęście. Niestety, jak to zwykle bywa, nie otrzymywałam tego, czego pragnęłam. Stawałam się coraz bardziej samotna, coraz trudniej przychodziło mi utrzymywanie się na tafli tego szalonego oceanu. Na szczęście, w końcu przyszedł przełomowy moment. Powiedziałam sobie „dość!”. Być może zrobiłam to w ostatnim momencie, chociaż wolę sobie powtarzać, że zawsze miałam jeszcze zapas siły i czasu na rekonwalescencję. Proces zmiany był długotrwały. Co więcej, nadal trwa. Codziennie na nowo odkrywam swoją wartość, jednak codziennie muszę wykonywać coraz mniej pracy nad sobą. Dzięki temu, jeśli spotyka mnie niepowodzenie, szybciej staję na nogi. Nauczyłam się bardzo dużo. Nauczyłam się, że ludzie nie zawsze mają rację. Nauczyłam się, że nikt nie ma prawa powiedzieć mi jaka mam być. Ludzie mogą doradzać, jednak nigdy wymuszać, choćby nie wiadomo jak bliscy nam byli.
            Być może macie podobny problem do mojego. Być może szukacie swojej wartości w drugim człowieku. Nie musicie. Wiem, że to trudne powiedzieć sobie „Tak, jestem człowiekiem wartościowym”, jednak warto próbować. Z czasem uwierzycie samym sobie. Może potrwa to miesiąc, trzy miesiące, może rok, albo dziesięć lat. Nie ważne. Ważne jest, abyście próbowali. Mówią, że dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło. Cóż, w takim razie podążajcie przez piekło. Nawet z tego miejsca można wyjść. Nie wierzycie? Spytajcie Dantego.
            Obojętnie w jakim momencie swojego życia jesteście, chcę żebyście pamiętali o jednym: jesteście wspaniali. Cokolwiek robicie, jestem pewna, że macie w sobie dobro, siłę i wytrwałość. Nie musicie szukać potwierdzenia w otoczeniu. Spójrzcie w lustro i doceńcie to, czym obdarzył was Bóg (jakikolwiek) bądź los (jeśli nie wierzycie w Boga). Poznajcie samych siebie i wykorzystajcie tę wiedzę. Walczcie, próbujcie i – co najważniejsze – nie bójcie się upaść. Jeśli zdarzy wam się potknięcie, to nie zrażajcie się. Upadłeś? Wstań, spróbuj znów, upadnij lepiej.
 
              Żyjcie, odkrywajcie, radujcie się. Wasza Karolina (i Hermes, patrzący przez ramię).

czwartek, 12 listopada 2015

Coś pięknego!




Duże biodra, więc spodnie nie wejdą. Małe piersi, więc koszula nie opina się tak seksownie, jakbym chciała. Wystający brzuszek, więc nie zapnę tej sukienki, która wpadła mi w oko. Wniosek? Jestem piękna, jestem seksowna, podobam się sobie.

Oglądam Top Model od początku emisji polskiej edycji. Lubię popatrzeć na sesje zdjęciowe, które wykonuj w tym programie, lubię oglądać pokazy, lubię popatrzeć na ładne uczestniczki (a od dwóch edycji, na uczestników). Oczywiście, jak każdy szanujący się Polak, nagle staję się specjalistką od pokazów mody i sesji zdjęciowych. Hermes lubi oglądać Top Model razem ze mną (ciekawe czy też czuje się jak specjalista?). Właśnie to zjawisko zainspirowało mnie do napisania owej notki.
            Oczywiście, ludzie parający się modelingiem muszą mieć odpowiedni wzrost i odpowiednią budowę ciała. Jeśli nie jesteś wystarczająco chuda i wystarczająco wysoka, to twoje szanse na zrobienie kariery w tym zawodzie są małe. Pomimo tego, że oglądam Top Model, nie jestem specjalistką od świat mody. Nie śledzę trendów, nie zależy mi na ubieraniu się modnie, znam tylko kilka modelek i kilku projektantów. Nie traktuję też programu stacji TVN jako wyroczni. Mam swój gust, potrafię dobrać ubrania do mojej figury, lubię to, co noszę – to mi wystarczy. Dlatego owa notka nie będzie o tym, co kto ma na sobie. Będzie o wieszakach. Wieszakach, którymi jesteśmy.
            Biznes modowy i kanon piękna, który jest tworzony w jego ramach, przyczynia się do powstawania konkretnej wizji ludzkiego ciała. Ówczesny mężczyzna ma być wysportowany, a ówczesna kobieta chuda. Jednak modelki i modele to nie jedyne wzory, które nabawiają nas kompleksów. Powodem ich powstawania są także media. Żyjemy w czasach, w których panuje pogoń za młodością. Wszyscy muszą być szczupli, wysportowani, kobiety muszą mieć piękny makijaż. Każde odstępstwo od tego wzoru jest odbierane negatywnie i wywołuje liczne nieprzychylne komentarze, bardzo często przepełnione agresją.
            Dlaczego nie możemy być tacy, jacy jesteśmy? Dlaczego nie możemy cieszyć się swoim wyglądem, kochać swoje ciało, ubierać się tak, jak chcemy i malować tylko jeśli chcemy?
            Mam wielu znajomych którzy nie lubią tego, jak wyglądają, a nawet nienawidzą własnego ciała. Wydaje im się, że są grubi, brzydcy, wręcz obleśni. W miażdżącej większości są to kobiety. Niektórzy chcą być bardziej seksowni, niektórzy chcą z tej seksowności zrezygnować. Patrzę na ich ciała (teraz się wydało, że pracuję w branży pornograficznej) i jest mi aż niedobrze. Nie dlatego, że wyglądają okropnie. Nie dlatego, że zazdroszczę im budowy. Dlatego, że jest mi ogromnie przykro i ogarnia mnie złość, kiedy pomyślę sobie, że tak piękne osoby tak bardzo nie akceptują tego, jak wyglądają.
            Nie łudźcie się, nie mam w gronie znajomych samych ideałów dzisiejszego piękna. Mam chudzielców, mam takich z wystającymi żebrami, mam takich z dużym brzuchem, mam takich, których waga zmienia się co chwilę, mam takich z dużymi piersiami, małymi piersiami, za dużym nosem, mysimi włosami, nie dającymi się ujarzmić lokami, mam osoby uznawane za grube, niskie, wysokie i takie, które słyszały, że są brzydkie. Wiecie co? Nigdy nie pomyślałam, że ktoś z nich wygląda nie tak, jak powinien. Nigdy nie pomyślałam, że ktoś z nich jest brzydki. Czy mam szeroką skalę gustu? Może. A może po prostu potrafię dostrzegać piękno w każdym? Cóż, chociaż to wspaniała wizja, to nie jestem (aż takim) narcyzem, żeby tak o sobie powiedzieć. Odpowiedź jest prostsza: nie obchodzi mnie, jak wyglądasz, człowieku! Gruby, chudy, wysoki, z długim nosem, z odrostami na głowie, z małymi piersiami – jesteś piękny. Proszę, też tak o sobie myśl.
            W twoim wyglądzie są ważne tylko dwie sprawy: jesteś zdrowy i lubisz to, jak wyglądasz. Może się wydawać, że to druga z nich jest łatwiejsza do osiągnięcia, jednak tak nie jest. Umysł jest silniejszy od ciała. Jeśli obrażasz kogoś za wygląd, to krzywdzisz jego umysł. Dopiero ta osoba przenosi to na ciało. Być może zrzuci kilka kilogramów i odetchnie. Być może operacyjnie zmieni nos i poczuje się piękniejsza. Być może wyrzeźbi ciało i dostanie od ciebie lajka na instagramie. Jednak czy nie lepiej, żeby zaakceptowała się bez zmian? Przecież dla otoczenia zawsze coś będzie nie tak. Brak makijażu – ojej, jaka brzydka. Makijaż – ojej, jaka sztuczna. Za duży brzuch – ojej, zrób coś z tym. Płaski brzuch – ojej, czy ty w ogóle coś jesz? Ojej, może przestaniemy w końcu być takimi dupkami i zaczniemy akceptować ludzi takimi, jacy są?
            To czy ktoś jest seksowny bądź piękny decyduje indywidualny gust. Jest on tworzony na podstawie wychowania, doświadczeń życiowych, wzorów piękna z dzieciństwa, a co najważniejsze, nieustannie się zmienia. Poza tym, seksowność i piękno to w dużej mierze stan umysłu. Jeśli czujesz się piękny – jesteś piękny. Jeśli czujesz się seksowny – jesteś seksowny. Wierzcie mi, to naprawdę tak działa. Bardzo dużo siedzi w naszej głowie. Może warto sprawić, żeby siedziały w niej miłe rzeczy? Może warto włożyć te miłe rzeczy komuś innemu do jego głowy?
            Nie zrozumcie mnie źle. Jeśli chcecie schudnąć, powiększyć sobie piersi, zmienić nos, zmienić kolor włosów – nic w tym złego. Jest tylko jedna zasada: zróbcie to dlatego, że wy tego chcecie, a nie dlatego, że ktoś uznał, że nie wyglądacie odpowiednio.
            Nie dajcie się zgnieść innym. Nie przejmujcie się nieprzychylnym komentarzom. Doceniajcie to, co macie. Cieszcie się z waszego wyglądu. Podkreślajcie te atuty, które chcecie. Bądźcie dumni z tego, jak wyglądacie. A jeśli nie jesteście, to upewnijcie się, że to tylko wyłącznie wasze zdanie i że to wy chcecie zmian, a nie wasze otoczenie.
            Żyjcie, odkrywajcie, radujcie się. Wasza Karolina (i Hermes, patrzący przez ramię).


czwartek, 5 listopada 2015

Muchos zmianos



Nie lubię zmian. Są stresujące, bardzo stresujące. Nie potrafię przyjmować ich z siłą i determinacją. Boję się ich. Hermes, przytul.

Za osiem miesięcy skończę studia (optymistyczna wersja zakłada obronę pracy magisterskiej w terminie, niepowodzenia nie są mile widziane). Mogłoby to oznaczać najdłuższe wakacje w życiu: nie będzie nade mną wisieć groźba powrotu na zajęcia, nie będę mieć obowiązków, wakacyjna pogoda ogrzeje moją duszę – żyć, nie umierać! Jednak w praktyce, stanę przed obowiązkiem znalezienia sobie pracy. Oczywiście, słowo obowiązek powinnam napisać w cudzysłowie, ponieważ nikt mi przecież nie każe znaleźć pracy. Równie dobrze mogłabym już zawsze żyć na garnuszku rodziców i przez całą wieczność zajmować się oglądaniem seriali, czytaniem książek i tuleniem kotka. Czyż nie brzmi to pięknie? No nie do końca. Kiedy czytam, co napisałam, to wyczuwam w tym pewien zgrzyt. Jak to „na garnuszku rodziców”? Mój umysł mówi mi, że moi rodziciele zrobili dla mnie już wystarczająco dużo i przyszła pora na wyprowadzenie się z domu i znalezienie sobie stałej, dobrze płatnej pracy.
            Brr, wzdrygam się na samą myśl o tym. Nie chodzi o to, że jestem leniem. Jestem ambitną znerwicowaną perfekcyjną osóbką. Jednak myśl o tym ile zmian przyniesie przyszłość, przyprawia mnie o dreszcze. Moje życie, po raz kolejny, wywróci się do góry nogami, a ja będę musiała się do tego dostosować. Oczywiście, mogę sobie owe zmiany wprowadzać stopniowo, mogę się przyzwyczajać, uspokajać, starać się oddychać regularnie, bez wpadania w panikę i bez hiperwentylacji. Oczywiście, pewnie tak będzie. Jednak uczucie niezadowolenia ze zmian i tak będzie obecne. Bo po prostu ich nie lubię. Bo po prostu nigdy nie wiem jak reagować. Bo po prostu zbyt szybko przyzwyczajam się do obecnego stanu rzeczy.
            Jestem okropnie przewrażliwiona na tym punkcie. To wręcz zakrawa o element choroby psychicznej (dobrze, dobrze, z moim zdrowiem psychicznym to nabiera jeszcze większego prawdopodobieństwa). Potrafię być niezadowolona z tego, że uciekł mi autobus, ale nie dlatego – jak reszta ludzi – że mi uciekł i teraz jest niezbyt ciekawa sytuacja, bo się spóźnię na zajęcia, tylko dlatego, że teraz muszę układać w głowie cały dzień od nowa, a to oznacza z m i a n y.
            Pojawienie się kota w domu jest ogromną zmianą. Czy się bałam? Ależ oczywiście! Bardzo chciałam, żeby Hermes stał się członkiem naszej rodziny, ale za każdym razem, kiedy starałam się przekonać mamę, to ogarniał mnie strach, że ona w końcu może się zgodzić i wtedy będę musiała wziąć na siebie odpowiedzialność za życie futrzastej kuleczki. Wiedziałam, że moje dotychczasowe układy egzystencji nie przetrwają, że będę musiała wygospodarować czas, aby zatroszczyć się o kota i że będę musiała ograniczyć swoje wydatki na przyjemności, bo będzie trzeba zakupić kotu wyposażenie, a potem jedzenie i żwirek.
            Kot się pojawił, zmiany nastały, a ja… przeżyłam. Nawet dobrze przeżyłam. Moje życie wywróciło się do góry nogami, a ten blog jest tego przykładem. Jednak największą zmianą jest to, że wszystkie moje problemy przestają mieć znaczenie w momencie, w którym dotknę tego puchu. Od kilku dni pozwalam Hermesowi spać ze mną w łóżku. Naprawdę, nie ma większej radości, jak odwrócić się w środku nocy i poczuć coś mięciutkiego i ciepłego, co nagle włącza tryb wibracji i przysuwa się do ciebie, żeby się przytulić.
            Może, w takim razie, zmiany wcale nie są takie złe? Trzykrotnie nie dostałam się na studia w łódzkiej szkole filmowej. Musiałam zmienić swoje priorytety, zainteresowałam się grafiką komputerową. Dzięki temu mam dziś pracę. Po mojej pierwszej nieudanej próbie poszłam na kulturoznawstwo, chociaż nigdy tego nie planowałam. Nie dość, że zmieniła się mój status – z ucznia na studenta – to jeszcze trafiłam na kierunek i na uczelnię, które nie znajdywały się w sferze moich marzeń. Poznałam tam wspaniałych ludzi, nauczyłam się wielu ciekawych rzeczy, stworzyłam dzięki temu środowisku kilka ciekawych projektów. W wakacje przez jeden dzień pracowałam jako fotograf, chociaż miałam małe doświadczenie. Poskutkowało to tym, że poczułam przy tej pracy tak wielką radość, że teraz bawię się fotografią kiedy tylko mogę i czuję się przy tym szczęśliwa. Jeśli jeszcze rok temu ktoś zapytałby mnie czy biegam, zaśmiałabym się. W wakacje zaczęłam biegać, co sprawiło, że moje samopoczucie i moje zdrowie było o wiele lepsze. Na studiach poznałam osobę, którą obdarzyłam – jak dotąd – najsilniejszym uczuciem w moim życiu. Tak, to ta sama osoba, o której pisałam ostatnio. Po skończeniu tej relacji moje życie, przyznam, zawaliło się. Musiałam wiele sobie poukładać. Dziś jestem silniejszą osobą, która lepiej radzi sobie z problemami.
            Pisząc to wszystko dochodzi do mnie myśl, że mogę tak pisać jeszcze długo i długo. Wizja zmian nagle przybiera inny wymiar. Nadal jest to przerażające, ale nie zawsze złe.
            Zmiany przychodzą w każdym życiu. Czasami są oczekiwane, czasami przychodzą znienacka. Czasem się z nich cieszymy, czasem nie. Najważniejsze to przetrwać je i postarać się dostosować do nowej sytuacji. „Postarać”, bo nie zawsze jesteśmy w stanie to zrobić. Niekiedy bywa tak, że zmiany są dla nas zbyt trudne, że nie dajemy rady. To jednak nic złego. Przecież nie musi nam wszystko pasować, mamy prawo do buntu, do narzekań. Poza tym, zmiany nie zawsze są dobre. Jeśli musimy zmienić swoje życie dla kogoś, przez co tracimy dużą część swojego jestestwa, to nie jest to ani przyjemne, ani odpowiednie. Najważniejsze, żeby rozpoznać które zmiany są dla nas dobre, a które nie.
            Czekaj, wróć. Najważniejsze to nie bać się zmian. Pewnie, możemy pozwolić sobie na odrobinę niepewności, nie musimy odrzucać od siebie całego strachu, ale to uczucie nie może nami zawładnąć. Należy dostrzegać w zmianach dobre cechy, które możemy wykorzystać do słusznego ukształtowania naszego życia. Jeśli będziemy na tyle odważni, że pozwolimy zmianom na wejście do naszego życia, to wtedy weryfikacja ich skutków będzie łatwiejsza.
            Niekiedy warto poprosić o pomoc. Nie musimy zawsze stawać do walki sami. Obojętnie, czy porozmawiamy z rodziną, czy z przyjaciółmi, czy nawet z zupełnie obcymi osobami – każda rade, każde słowo może być dla nas przydatne. Szukanie pomocy nie jest oznaką słabości, jest oznaką waleczności.
            Znów użyję słowa „najważniejsze”, ale nie mogę się powstrzymać, tak wiele aspektów tego tematów jest ważne. Ale to dlatego, że zmiany to temat skomplikowany i jako osoba, która panicznie boi się zmian, wiem jak wiele wysiłku trzeba włożyć w zaakceptowanie zmian. Najważniejsze (dobrze, jedno z najważniejszych) jest pozostanie otwartym na nowe możliwości. Pokonanie strachu, gruntowne przemyślenie wszystkich za i przeciw. Słyszeliście o czymś takim jak analiza SWOT? Jest to jedna z najpopularniejszych technik analitycznych, służy porządkowaniu informacji. Polega na posegregowaniu informacji, które posiadamy, na cztery kategorie: mocne strony, słabe strony, szanse, zagrożenia. Chociaż stosowana jest głównie w tworzeniu projektów strategicznych, może warto użyć ją także w planowaniu naszego życia?
            Jesteśmy tylko ludźmi, każdego z nas dopadają strach i wątpliwości. Bądźmy na tyle odważni, żeby się im przeciwstawić, nie pozwolić im zawładnąć naszymi życiami. Nie bójmy się wypłynąć na otwartą przestrzeń, jednak pamiętajmy: zawsze warto mieć jakąś pomoc, w postaci np. sąsiadującego nam pływaka.
            Żyjcie, odkrywajcie, radujcie się. Wasza Karolina (i Hermes, patrzący przez ramię).

__________________________________________________________________
Co, jak gdzie?
Więcej o analizie SWOT znajdziecie tutaj: http://analiza-swot.pl/

piątek, 30 października 2015

Na imię mi Krytyka, bo jest nas wielu



Krytykować może jedynie ten, kto posiada serce gotowe do pomocy.
-William Penn
           
Hermes nie wszystko robi tak, jak robić powinien. Jest jeszcze mały i potrzebuje dużo uwagi. Ciągle chce się bawić, skacze, biega, zaczepia, a przy tym robi coś, co przeszkadza wszystkim domownikom: drapie nas. Mieszka z nami dopiero od niedawna, dlatego jeszcze go tego nie oduczyliśmy. Za każdym razem zwracamy mu uwagę, a maluch zaczyna rozumieć o co nam chodzi. Ta sytuacja skłoniła mnie do napisania tej notki.
            Dzień po tym, jak założyłam tego bloga, zostałam ostro skrytykowana za to przez bliską mi osobę. Doszło wręcz do obrażenia mnie. Pomijając cały przebieg nieprzyjemnej rozmowy, skupię się na tym jak to na mnie wpłynęło. Przyznam, że na początku się podłamałam. Stworzyłam coś, z czego byłam zadowolona, coś, co miało mi przynosić wiele radości – napełniłam tym swój balonik szczęścia, a ktoś go, tak po prostu, przebił. Jednak chwila gorszego samopoczucia nie trwała długo i postanowiłam zebrać całą swoją siłę i krytykę przekuć w tę notkę.
            Przyznam to z pełną odpowiedzialnością: miałam szczęście. Mogłam przecież całkowicie się załamać i już więcej tu nie napisać. Co więcej, mogłam w ogóle porzucić pisanie i zamknąć się w sobie. Już raz coś takiego zdarzyło się w moim życiu. Swego czasu marzyłam o karierze montażystki filmów. Z wielką radością i wypiekami na twarzy pojechałam na pierwszy etap egzaminu do szkoły filmowej w Łodzi. Za rok też pojechałam z nowymi pokładami nadziei i siły. Trzeci raz pojechałam bez żadnych uczuć, całkowicie spokojna. Jak się później okazało, ten ostatni raz był dla mnie zabójczy. Zostałam kolejny rok z rzędu skrytykowana, miałam dość. Tak, poddałam się. Nie, nie wstydzę się tego. Dlaczego? Ponieważ nie traktuję tego jak porażkę. Prawdą jest, że od tej pory nie zrobiłam żadnego filmu. Jednak nie straciłam całkowicie zainteresowania montażem. Po prostu, odnalazłam nową drogę. Jestem z niej o wiele bardziej zadowolona, to jest coś, co robię zawodowo i chcę tego robić jeszcze więcej. Zrozumiałam, że tamta krytyka była mi potrzebna. Za każdym razem, kiedy znów podchodziłam do egzaminu, moje prace były coraz lepsze, a moja wiedza coraz większa. Natomiast ostatni raz pokazał mi, że szkoła filmowa w Łodzi to nie miejsce dla mnie. Teraz wiem, że nie zamieniłabym stanu rzeczy za żadne skarby.
            Co różni te dwie sytuacje? Otóż, w przypadku egzaminów otrzymałam rzeczową krytykę, pozwolono mi wyrazić swoje zdanie, podano mi argumenty, popchnęło mnie to do rozważań nad tym, co, tak naprawdę, chcę robić w życiu. Moje chwilowe podłamanie było spowodowane silnymi emocjami i pozornym upadkiem marzeń. Natomiast, w przypadku krytyki mojego założenia bloga (uściślę, że nie była to krytyka mojej notki, tylko samego faktu założenia bloga) argumenty nie miały sensu, zostałam wyśmiana, moja odpowiedź została odrzucona.
            Chcę wam przekazać jedną, bardzo ważną, myśl: krytyka może być dobra. Jednak jest kilka warunków, które krytykujący musi spełnić. Krytyka musi zostać uargumentowana, nie może być wypowiedziana agresywnie, w złości, nie może obrażać drugiej osoby, krytykujący musi być gotowy do pomocy krytykowanemu w polepszeniu tego, co robi źle a – co najważniejsze – krytykujący musi mieć świadomość, że jego opinia może być – tadam - błędna.
            Każdy z nas patrzy na świat inaczej, każdy ma inny gust, każdy inaczej pojmuje otaczającą go rzeczywistość. To jest wspaniałe, przepiękne i owa różnorodność potrafi aż zapierać dech w piersiach. Niestety, często ta różnorodność jest, używając kolokwializmu, gnojona. Krytyka nie dotyczy jedynie tego, co druga osoba robi źle, ale też – co wydaje mi się częstszym stanem rzeczy – tego, co nam się, po prostu, nie podoba. Kolor włosów, słuchana muzyka, ubranie, sposób wypowiedzi, rodzaj śmiechu, seksualność, wyznanie, kolor skóry – obojętnie co wymienię, to wszystko może stać się obiektem krytyki.
            Kiedy byłam mała, dzieciaki mnie wyśmiewały. Bo dobrze się uczyłam, bo nosiłam okulary, bo moja mama jest nauczycielką. Mogłabym usprawiedliwiać moich ówczesnych szkolnych znajomych, mogłabym napisać kilkunastostronicowy esej o tym, jak to skomplikowanym organizmem żywym jestem, ale tego nie zrobię. Nie dlatego, że czuję żal do tamtych osób (chociaż mam do tego pełne prawo), ale dlatego, że to, co robili było złe. Złe, złe, złe.
            Jeśli jeszcze tego nie wiecie, to chcę, abyście coś zrozumieli: nie macie prawa gnoić kogoś za coś, co sprawia temu komuś przyjemność, a nikogo nie krzywdzi. Powtórzę: nie macie prawa gnoić kogoś za coś, co sprawia temu komuś przyjemność, a nikogo nie krzywdzi. Oczywiście, jeśli uważacie, że robi coś źle i chcecie mu pomóc, pokazać błąd, to śmiało, zwróćcie uwagę. Jednak za waszą krytyką musi kryć się troska i chęć pomocy.
            Nie rozpowszechniajmy nienawiści. Czyż nasz świat nie jest jej pełen? Wystarczy włączyć telewizor lub radio, spojrzeć na pierwsze strony gazet, podłączyć się do Internetu – wszędzie pokłady nienawiści. Pomyśleliście kiedyś, że byłoby lepiej, gdybyśmy widzieli pokłady miłości? Optymistycznie zakładam, że pomyśleliście. Wiecie co? Zmiana stanu rzeczy to nic trudnego. Tak, teraz padnie oklepane „może całego świata nie zmienisz, ale czyjś świat na pewno”. Jednak, jakkolwiek banalnie to nie brzmi, to jest to najlepsza rada w tej sytuacji. Uśmiechajcie się do siebie, mówcie „dzień dobry” nieznajomym, opowiadajcie żarty w sklepie, rozdawajcie kwiaty, zatańczcie z kimś na środku chodnika, pomóżcie komuś w potrzebie, dajcie drugie śniadanie temu dzieciakowi, który zawsze jest głodny, adoptujcie kota (a może dziecko?), po prostu, bądźcie dobrymi ludźmi.
            Pamiętajcie, że Wasze słowa mogą kogoś zranić, używajcie ich z jeszcze większą ostrożnością, niż przy używaniu ostrych narzędzi. Wyłączcie krytykę, włączcie pomaganie.
Żyjcie, odkrywajcie, radujcie się. Wasza Karolina (i Hermes, patrzący przez ramię)