poniedziałek, 4 stycznia 2016

Postanawiam sobie... aaaa, zresztą!

-W tym roku będę szczęśliwa!
-Puk-puk
-Kto tam?
-Życie!
           
            Tylko raz zrobiłam noworoczne postanowienie. Miało to miejsce w sylwestrową noc 2014. Co zabawne, moje postanowienie spełniłam pod koniec 2015 roku. Wcześniej nigdy nic sobie nie obiecywałam. Oczywiście, robiłam sobie rachunek sumienia i myślałam o tym, że tym razem będę silniejsza, tym razem będę stawiała na swoim, tym razem zakocham się ze wzajemnością… Jednak zawsze miałam świadomość tego, że to wszystko i tak rozsypie się w drobny mak. Dlaczego? Bo nie miałam wystarczającej motywacji.
            Nowy rok to okazja do zmian. Myślimy, że taka okazja jest wystarczającym powodem, abyśmy spięli pośladki i, w końcu, zmienili jakiś element naszego życia. Cytując pewnego popularnego youtubera: „nic bardziej mylnego!”. Nie zmienimy naszego życia tylko dlatego, że tak sobie obiecaliśmy w oparach alkoholu i przy głośnej muzyce, albo budząc się w Nowy Rok i zastanawiając się czy większy jest nasz kac po spożyciu napojów wyskokowych, czy ten moralny. Oczywiście, zdarzają się takie jednostki, które są tak zdeterminowane, że wypełnią swoje noworoczne postanowienia i takim osobom należą się głośne brawa. Jednak warto zauważyć co te osoby cechuje, o czym przed chwilą napisałam. Determinacja.
            Być może jesteście do mnie w tym podobni i teraz myślicie, że determinacja wcale wam nie pomaga w rozpoczęciu działania. Mi ani trochę. Determinacja jest mi przydatna wtedy, kiedy już jestem w trakcie robienia czegoś i napotykam przeszkody. Żeby rozpocząć działania potrzebuję emocji. Robiąc rachunek sumienia na rok 2015, nie sposób pominąć wielu negatywnych emocji, które towarzyszyły mi przez ostatni rok. Ciepłe miesiące, minionego już, roku były jednymi z najgorszych w moim życiu. Przez bardzo długi czas nie radziłam sobie z życiem. Świat, który mnie otaczał, był dla mnie jednym wielkim torem przeszkód. Nie czułam radości, oszukiwałam siebie, bałam się podejmować decyzji, poznawanie ludzi przychodziło mi z problemem, wychodzenie z domu wiązało się z ogromnym stresem. Zaczęłam biegać, jeździć na rowerze i ćwiczyć. Poczułam się lepiej. Dbałam o swoje ciało i walczyłam ze swoją psychiką. Postanowiłam odnaleźć wartość w samej sobie. Od kogoś bardzo mądrego usłyszałam, że nie muszę być w związku, żeby być szczęśliwie zakochana. Poczułam, że tak jest naprawdę. Na nowo zakochiwałam się w przyrodzie, w jeździe samochodem, w wycieczkach i w ludziach, których znam. A, co najważniejsze, na nowo zakochałam się w sobie.
            Zapewne brzmi to bardzo egoistycznie, ale takim nie jest. Nie zrozumcie mnie źle, nie zawsze jestem w stanie powiedzieć, że lubię siebie. Często tak nie jest. Bardzo często. Są takie momenty, w których mam dość swojego postępowania, swoich uczuć, swoich emocji, swojego gadania, swojego milczenia, swojego płaczu i swojego głupkowatego uśmiechu. Są też takie momenty, w których uwielbiam swoją radość, swoje wzruszanie się na hymnie narodowym, swoją ambicję i swoją szczerość. Jednak, pomimo tych wahań w sympatii, zawsze siebie kochałam. Miałam do siebie szacunek, miałam dla siebie cierpliwość, miałam dla siebie troskę i wiele ciepła. Pewnego dnia przyszedł taki moment, w którym zatraciłam tę miłość. Wydaje mi się, że ów moment przybył do mnie w momencie, w którym zdałam sobie sprawę, że już nie kocham tej osoby, o której pisałam już we wcześniejszych notkach. Kiedy złość na moją byłą ukochaną minęła, zawładnęła mną pustka. Nie miałam już w sercu tego gorącego uczucia. Z tym płomieniem odszedł również ten ogień, który czułam do siebie. Poczułam się bezwartościowa i… cóż, tyle wystarczy. A w każdym razie, wystarczyło, abym upadła. Podnieść pomogło mi się to, co opisałam wyżej, a także pojawienie się w moim życiu Hermesa.
            Kot zmienia życie. Człowiek staje się weselszy, ma więcej powodu do uśmiechu, zawsze może przytulić się do puchatej kuleczki. Jednak niedawno, osoba bardzo mi bliska, powiedziała, że ludzie często zaopatrują się w zwierzątka po to, żeby odnaleźć szczęście i, zamiast radzić sobie z problemami, wypełniają pustkę sztuczną radością. Jestem pewna, że tacy ludzie istnieją. Jednak ja nie należę do tej grupy. Owszem, Hermes pomaga mi w trudnych momentach. Jeśli nie mogę sobie z czymś poradzić, a nie mam możliwości zwrócenia się do kogoś o pomoc, to kot zawsze mi pomoże. Jego ciche miauknięcie na mój widok, jego mruczenie i jego przytulanie się sprawiają, że od razu robi mi się lepiej.
            Do tego wszystkiego, całkiem niedawno, dodałam jeszcze jeden element. Znów wplątałam się w pewną relację. Tym razem poważniejszą, niż wszystkie pozostałe razem wzięte. Jednak, także w tym przypadku, pojawiły się zgrzyty. Zawsze są, prawda? Nad moją głową zawisła wielka niewiadoma i ogarnęło mnie uczucie strachu. Strachu przed nieznanym, strachu wywołanego przez niepewność. Właśnie wtedy ponownie skorzystałam z pomocy, z której korzystałam już wcześniej. Z pomocy, o której sile zapomniałam. Postanowiłam porozmawiać z Bogiem.
            Obojętnie czy wierzycie w Jego istnienie czy nie, na pewno o Nim słyszeliście. Nazywają go Jezusem. Często z nim rozmawiam. Nigdy nie lubiłam modlić się wyuczonymi słowami. Zawsze wolałam mówić swoimi słowami. Tak było bardziej… prawdziwie. On mi zawsze odpowiadał. Niektórzy żartują, że mam schizofrenię, ale ja nie słyszę głosów, nie widzę postaci. Czuję. Czuję to, co mówi, to, co mi radzi. A, co najważniejsze, czuję spokój, bezpieczeństwo i ukojenie. Najczęściej rozmawiam z Nim pod prysznicem, albo w kościele. Także w tych miejscach przychodzą mi do głowy najlepsze pomysły. Zawsze żartuję, że mam umysł sakralno-wodny.
            Z końcem roku zdałam sobie sprawę, że potrzebuję tylko jednego postanowienia i to nie tylko na nadchodzący rok, ale na resztę mojego życia. Postanawiam sobie, że będę o siebie dbać. Jeśli napotkam problem, nie będę bała się poprosić o pomoc. Jeśli poczuję się samotna, wybiorę się na przejażdżkę rowerem. Jeśli będę potrzebowała oczyścić umysł, pójdę na herbatkę i ciasteczka do Boga.
            Bardzo dużo piszę tutaj o świadomości własnego umysłu i własnego ciała. Dzieje się tak, ponieważ bardzo chciałabym, żebyście również o siebie dbali. Jeśli w tym mają wam pomóc postanowienia noworoczne, to zróbcie ich setki. Tylko pamiętajcie, postarajcie się je spełnić. A jeśli wam się nie uda, to nie zrażajcie się. Życie często samo pisze scenariusz i nie pozwala nam wprowadzać zmian. Czasem dlatego, że jeszcze nie przyszedł na nie czas, czasem dlatego, że za mało się staramy, czasem dlatego, że potrzebujemy jeszcze jednej lekcji, zanim osiągniemy sukces. Jednak obojętnie ile porażek popełnimy, a ile sukcesów osiągniemy, powinniśmy pamiętać o jednym: o tym, żeby nigdy z siebie nie rezygnować.
            Być może moja historia zainspiruje was do działania. Być może spojrzycie na swoje życie inaczej. Być może stwierdzicie, że wystarczy wam tylko jeden krok, żeby czuć się dobrze. To byłaby najszczęśliwsza wiadomość, jaką mogłabym usłyszeć: że jest wam lepiej. Obojętnie, czy dzięki banałom mojego umysłu, czy dzięki czemuś innemu.
                        Żyjcie, odkrywajcie, radujcie się. Wasza Karolina (i Hermes, patrzący przez ramię).

2 komentarze:

  1. Zapewne brzmi to bardzo egoistycznie, ale takim nie jest. Nie zrozumcie mnie źle, nie zawsze jestem w stanie powiedzieć, że lubię siebie - piszesz. To nie jest egoistyczne, to jest ważne i prawdziwe. Jeśli nie pokochasz i nie polubisz siebie, trudno będzie nawiązać prawdziwą relację z innymi. Kiedy lubisz siebie, kiedy dbasz o siebie: wtedy wszystko przychodzi lepiej.

    A ja w gruncie rzeczy chciałam napisać tylko tyle, że zawsze możesz na mnie liczyć.

    Buziaki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, że mam Twój numer, bo coś czuję, że kiedyś, w deszczową noc, zadzwonię do Ciebie ;) Oczywiście, ta zależność działa w dwie strony - polecam się na przyszłość! :)

      Usuń